Do jednego z najznamienitszych gości 17. edycji Festiwalu Tofifest nie pasował wszechobecny błysk fleszy. Nagradzany na festiwalach, chwalony przez znanych filmowców i muzyków Paweł Pawlikowski już na początku spotkania zażartował, że filmowania jest czasami za dużo. Z niezwykłym dystansem do siebie i swojej pracy opowiedział o karierze dokumentalisty, uczuciach łączących go z Polską i wizualnej stronie filmowego świata.
Zaczęliśmy od wspomnienia o niepokorności, która objawia się nie tylko w problematyce podejmowanej przez polskiego artystę na dużym ekranie, ale także w jego podejściu do samego procesu tworzenia sztuki filmowej. Nie lubię, gdy ludzie wtrącają się do mojej pracy. Czuję, że osiągnąłem pozycję, dzięki której mogę - do pewnego budżetu - mieć totalną swobodę i robić filmy, które chcę robić, ze współpracownikami, z którymi chcę pracować. Prawdziwa energia wytwarza się na jego planach filmowych, a droga do rozpoczęcia zdjęć nie jest ani prosta, ani szybka. Standardy procesu są takie, że najpierw powstaje scenariusz, potem szukamy pieniędzy, aktorów i całość jakoś idzie naprzód. Ja bardzo długo przygotowuję się do realizacji moich projektów. Poznaję każdy zakamarek świata, który chcę zaprezentować na ekranie. Czasami na długo odkładam pracę nad filmem, ale jeśli projekt miał potencjał, to zawsze do mnie wracał - dodaje z uśmiechem. Scenariusz nie jest jeszcze gotowy, kiedy zaczynam poszukiwania aktorów. Kiedyś podróżowałem także z aparatem, w celu odnalezienia pasujących do mojej koncepcji pejzaży. Wydaje mi się, że przywiązanie do tych detali to pozostałość po karierze dokumentalisty. Czasami potrzebuję trzydziestu dubli, by ujęcie było idealne. Oczywiście wszyscy są wtedy poirytowani. Ale bywa, że udaje się już za trzecim razem - optymistycznie puentuje Pawlikowski. O sztuce w ogóle wypowiada się jednoznacznie: nie może uratować świata, mogą zrobić to ludzie. Sztuka może nas w tym wspomóc i uwrażliwić, ale zawsze przegra z barbarzyństwem.
Ważną część rozmowy stanowiły tematy muzyczne. Muzyka zawsze była dla mnie bardzo ważna. A kino jest dla mnie idealnym medium, ponieważ łączy muzykę, fotografię, poezję, czyli wszystkie dziedziny, w których próbowałem swoich sił - i nie wyszło. A w kinie wszystko jakoś się składa. Analizując sceny filmowe, od razu szukam utworów, które mogłyby je ożywić. Zapisuję sobie na marginesie scenariusza, żeby w danym miejscu znalazł się na przykład utwór Mozarta - nasz gość żartuje po raz kolejny. A zapytany o znaczenie ciszy w swoich filmach, odpowiada, że cisza jest częścią muzyki, która wybrzmiewa z taką mocą właśnie dlatego, że w ciszy ma swój początek.
Nie zabrakło pytań o stosunek reżysera do Polski i akcentowanie jej historii w filmach. Prowadzący rozmowę poruszyły jednak wątki, o których nie mogliśmy dotąd usłyszeć w wywiadach. Zapytany o współpracę z polskimi operatorami filmowymi, Paweł Pawlikowski odpowiada: w czasach, gdy tworzyłem dokumenty zagranicą, w Polsce bywałem często, więc znałem tych ludzi. Przede wszystkim jednak z operatorami angielskimi, z którymi pracowałem, nie dogadywałem się zbyt dobrze. Wiele razy coś wymyślałem, a oni odpowiadali, że nie, że tak się nie robi. Pokutuje tam przekonanie, że każdy ma swoją rolę, jest w czymś ekspertem i o danym aspekcie powinien decydować tylko on. Z polskimi operatorami od razu nawiązywałem porozumienie, była w nas zgoda i gotowość na to, by zrobić coś inaczej. Lekko anarchistyczne, polskie podejście.
Z sali padło pytanie o rozgrywający się aktualnie w środowisku filmowym spór, odnoszący się do wartości (lub ich braku) zawartych w superprodukcjach. Dobre kino akcji oczywiście istnieje i porusza ciekawe kwestie moralne i psychologiczne. Po prostu robi to w inny sposób. Spośród bieżących tematów wspomniany został także Festiwal Filmowy w Gdyni, na którym gildia reżyserów wyraziła swoje niezadowolenie i obawę o utratę niezależności przez Polski Instytut Sztuki Filmowej. Trzeba walczyć, tworzyć filmy zamiast panikować, podkreślać fakty. Próbować organizować festiwale, gdzie oryginalni autorzy mogą zaistnieć - apelował filmowiec.
Spotkanie z reżyserem nie miało na celu promocji jego najnowszych dzieł. Nie zabrakło nawet żartobliwego pytania, czy zgromadzona na sali publiczność miała okazję zapoznać się z Idą. Tytuł ten, podobnie jak Zimna wojna, nie pojawiał się szczególnie często podczas dyskusji, która skupiła się na podejściu artysty do sztuki i jego warsztacie. Nie sposób było jednak nie wspomnieć o oscarowych pozycjach. Reżyser nawiązał do kontrowersji związanych z przyjęciem przez widownię Idy i ich politycznym wydźwięku w 2013 roku, a także o drobnych różnicach w odbiorze filmów pomiędzy Polakami, a zagranicznymi widzami. Pawlikowski zdradził, że kolejny zaplanowany przez niego projekt również będzie dotyczył Polski w ujęciu historycznym. Cofam się coraz dalej. Współczesność mnie przeraża.
Anna Tomaszewska