Nie wszystkie filmowe produkcje opierają się na nieprawdopodobnych przygodach i wartkiej akcji. W niektórych główną rolę ma odgrywać dialog. O tym, czy w Polsce kręci się wiele takich filmów, a także jak wygląda ich dystrybucja w czasach epidemii opowiadał wczoraj Paweł Wendorff po pierwszym pokazie „Zajęć rekreacyjnych”.
Trudno powiedzieć, dlaczego robi się akurat takie filmy. Ja lubię wsłuchiwać się w ludzi. To ciekawe obserwować na ekranie człowieka, który wydaje się być rozproszony i jest to też na swój sposób zabawne. Taki jest mój gust.
Nie da się ukryć, że „Zajęcia rekreacyjne” przywołują na myśl czeskie kino i sytuacje, które są bardzo smutne, a jednak wesołe jednocześnie.
Myślę, że porównanie do czeskiego kina jest w jakiś sposób trafne i potrzebne, aby wytworzyć pewien schemat. Chociaż mnie inspirowały przede wszystkim opowiadania Franza Kafki, są mi bardzo bliskie. To mój wzór subtelnego poczucia humoru. Moim ulubionym czeskim filmem jest z kolei „Miłość blondynki”.
W „Zajęciach rekreacyjnych” poznajemy dwóch mężczyzn, którzy spotykają się w różnych życiowych sytuacjach i rozmawiają. A dyskusje dotyczą kolegi, któremu nie było dane poznać prawdziwego ojca. Chociaż ten element fabuły wybrzmiewa najbardziej, na ekranie widzimy jezioro, basen, wspólne posiłki i ich przygotowanie. Słowem — codzienność.
Na początku to była taka historia „naprawdę” — opowiadająca o tych, których na ekranie prawie nie ma, historia ojca i syna, o których rozmawiają przyjaciele. Nie znalazłem w niej jednak tego najważniejszego elementu i wyrafinowania, które pozwoliłoby mi walczyć o ten projekt. W pewnym momencie wpadł mi do głowy pomysł na piętrową historię: obserwujemy ludzi, którzy próbują pomóc bohaterom poznać się. — Niestety to się nie udaje.
Publiczność w swoich pytaniach i opiniach zwracała uwagę na wyczuwalną podczas seansu autentyczność filmu.
Chciałem, żeby to było ludzkie i prawdziwe. To jest to dodatkowe, ciekawsze piętro, dzięki któremu mogłem się w pełni zrealizować. Zależało mi na pokazaniu idei, która obraca się przeciwko bohaterom. Wytworzyli jakąś sprawę, i ona z nimi wygrała, co jest pewnego rodzaju abstrakcją, jednak ciekawą z punktu widzenia życia. Bo bardzo często dotyczy to ludzi, naszych prywatnych spraw, a także tych związanych z rządami czy systemami politycznymi.
Nasz gość jest nie tylko reżyserem, ale również scenarzystą, producentem i operatorem zdjęć do „Zajęć rekreacyjnych”. Jak to jest spełniać jednocześnie tak wiele ról?
Jest to jeszcze możliwe w przypadku takiego filmu. Gdyby rozmach był większy, byłoby to chyba nie do udźwignięcia. Jedyną rolą, do której mnie nie ciągnęło, jest aktorstwo. To wolę zostawić innym. Ale chciałbym pozostać w takich rewirach, jeśli chodzi o tworzenie filmów, tylko nieco je udoskonalić. — Chciałbym być jeszcze bliżej widza.
Duży udział w realizacji projektu miał aktor Bartosz Turzyński.
Tak się dobrze złożyło, że producentami tego filmu były osoby, które włożyły w niego swoje umiejętności i pracę. Z Bartoszem było tak, że bardzo spodobał mi się jego sposób gry. Są momenty, kiedy wydaje się, że jest dosłownie naturszczykiem. Zrozumiałem, że jest to miara najwyższego talentu.
Na ekranie pojawił się również Roman Gancarczyk, znany z wielu ról epizodycznych.
Natknąłem się na niego w filmie „Mój Nikifor”, gdzie odgrywał jedną ze swoich nielicznych większych ról drugoplanowych. Mamy niewielu tak naturalnych i prawdziwych aktorów, tym większa była radość, że w moim filmie pojawił się jako jedna z głównych postaci.
Na koniec temat, od którego trudno uciec. — Jaka przyszłość czeka zwłaszcza te małe, niezależne projekty, jak promować i gdzie pokazywać produkcje w czasach, gdy kina nie mają się dobrze?
Myślę, że trzeba docenić wagę serwisów w stylu VOD. Nie wiemy, jak długo to potrwa. Ale bardzo się cieszę, że mój pierwszy pokaz mógł odbyć się tutaj.
„Zajęcia rekreacyjne” możecie obejrzeć za pomocą festiwalowej platformy online. Zachęcamy do śledzenia ostatnich tegorocznych wydarzeń i premier!
Anna Tomaszewska