Są filmy, które od razu wrzucają odbiorcę na głęboką wodę, w sam wir akcji, ale są również te ciche, które stopniowo budują napięcie, powolutku dobijając do brzegu. „Wildland” w reżyserii Jeanette Nordahl zdecydowanie wpasowuje się w klimat tego drugiego typu. Film brał udział w konkursie w kategorii „On Air” na 18. MFF Tofifest. Kujawy i Pomorze. Możecie go jeszcze zobaczyć na platformie online.
Obsada Duńskiego filmu nie należy do tych potężnych, gdyż ilość postaci występujących w filmie można policzyć na palcach obu rąk. Ale nie da się ukryć, że scenarzysta Ingeborg Topsøe nadał każdej z nich zdecydowanie różne charaktery. W Idę, bohaterkę pierwszoplanową, która prowadzi nas przez cały film, wcieliła się Sandra Guldberg Kampp, a jej postać była w filmie symbolem zagubienia i niepewności. Idzie towarzyszy trzech kuzynów, a każdy z nich również odpowiada pewnemu stereotypowi. Najstarszy Jonas (Joachim Fjelstrup) to typowy lider, panujący nad resztą stalową ręką, średni brat David (Elliott Crosset Hove) kreowany jest na rodzinne dziwadło, a najmłodszy Mads (Besir Zeciri), to typowy leń, żyjący jedynie imprezami i grami wideo. Szalenie ważną postacią jest również matka Bodil (Sidse Babett Knudsen), czyli silna niezależna kobieta, która dla własnej rodziny poświęci absolutnie wszystko.
Początek dosyć klasycznie wprowadza nas w charaktery postaci, choć szczególnie skupia się na Idzie, 17-letniej dziewczynie, której matka zmarła jeszcze przed akcją, którą obserwować można na ekranie. Nastolatka trafia do rodziny siostry matki, z którą nie miała nigdy większego kontaktu i tutaj, o dziwo, odnajduje się dosyć szybko. Nie jest nam dane obserwować nastoletniego buntu, a choć Ida nie jest typową radosną dziewczyną, to też nie okazuje, jak duże jest jej cierpienie po stracie kogoś bliskiego. Aktorsko, jak na debiut, poradziła sobie dobrze. Przez większość filmu blondynka była dosyć cicha, cały czas z niezmienną mimiką. Czy jest to wynik analizy charakteru osób po stracie, które mogą być w pewnym sensie nieobecne, czy wręcz przeciwnie - brak tej wiedzy, ponieważ z jej twarzy nie można wyciągnąć wielu emocji?
Poruszony przez Jeanette Nordahl temat nastoletniego cierpienia po stracie rodzica jest bardzo ciekawy, ale nie został zgłębiony wystarczająco. Patrząc na ekran czekałam na bodziec, który pozwoliłby bardziej zagłębić się w psychikę Idy, by zrozumieć co czuje, usłyszeć jej myśli, by wzruszyć się na myśl, że każdy z nas może nagle w wypadku stracić matkę czy ojca. Tutaj rodzi się pytanie, czy jest to kwestia aktorstwa Kampp, czy poprowadzenia postaci przez reżyserkę?
Najbardziej znaną definicją thrillera jest ta, zaproponowana przez Alfreda Hitchcocka, który uważał, że „Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć.” W „Wildland” to napięcie jest budowane bardzo stopniowo, powolutku, reżyserka nigdzie się nie śpieszy. Nie każdy film musi wzbudzać w nas skrajne emocje, chociaż po filmie, który plasuje się w gatunkach thriller i kryminał, podświadomie się tego oczekuje. W „Wildland” nie ma zbyt wielu tych emocji, co nie jest rzeczą negatywną. Największe napięcie wcale nie dotyczy morderstwa, na które czekamy połowę filmu, a scen między matką a synami. Relacja tej czwórki jest naprawdę dziwna, przepełniona sensualnością i agresją. Matka z dziećmi wita się całusem w usta, a już chwilę później potrafi uderzyć je w twarz. Momentami można mieć wrażenie, że zaraz pojawi się jakaś scena erotyczna między matką a jednym z synów. To między nimi można było wyczuć największe napięcie, mimo że reżyserka ani razu nie dała nam potwierdzenia, że relacja matka–syn jest niestosowna. Jest to jeden z najciekawszych wątków filmu, bo na co dzień mało kto ma okazję obserwować tak nietypowe relacje rodzinne.
Dźwiękowo „Wildland” jest filmem cichym, pełnym rozciągłego milczenia i kontaktu wzrokowego, ale oczywiście nie znaczy to, że nie ma w nim dialogów, które są napisane bardzo dobrze i realistycznie. Scenarzysta nie bawił się w owijanie w bawełnę, co zdecydowanie działa na plus. Warto też docenić oświetlenie, które jest jednym z najmocniejszych punktów filmu. David Gallego odpowiedzialny za zdjęcia wykonał naprawdę dobrą robotę, a choć cały film był bardzo przyjemny dla oka, to niektóre ujęcia były wyjątkowo piękne. Szczególnie urzekająca jest zabawa światłem, która w wielu scenach budowała całą atmosferę.
„Wildland” zdecydowanie podejmuje temat ważny i ciekawy, a jednocześnie przyziemny, ponieważ w sytuacji w jakiej znalazła się główna bohaterka Ida, może znaleźć się każdy z nas, szczególnie osoby młode. Choć nie jest to kinematograficzne dzieło idealne, to jest zdecydowanie warte obejrzenia. Na początku nie wiadomo kompletnie nic, dopiero z czasem poznajemy obłęd, w jakim żyje ta rodzina. Może zabrakło zobrazowania pewnego obłędu, który przechodzi sama Ida. Jest to film dobry, choć nie rewolucyjny, ale nie każdy film musi być kamieniem milowym, szczególnie kiedy jest to debiut.
Jessica David