W czwartek na festiwalu TOFIFEST gościliśmy Janusza Majewskiego — reżysera filmu „Mała Matura 1947”. Polski film konkuruje w sekcji FROM POLAND z innymi głośnymi festiwalami i naprawdę ma duże szanse! Świadczy o tym chociażby wysoka pozycja w głosowaniu festiwalowej publiczności.
„Mała matura 1947” zdążyła już zdobyć kilka prestiżowych nagród na festiwalach filmowych. Teraz przyszła pora na toruński festiwal. Już dzisiaj wieczorem przekonamy się kto zdobył tę nagrodę. „Opiekunem Małej Matury” na naszym festiwalu jest sam reżyser, Janusz Majewski. Toruńska publiczność miała okazję spotkać się z nim w Kinie Centrum w Centrum Sztuki Współczesnej.
Już na wstępie twórca filmu zdradził odbiorcom, iż wątki zawarte w jego filmie są w pewnym stopniu odzwierciedleniem jego historii z młodych lat. „W dużym stopniu są tu elementy autobiograficzne. Między innymi ważnym aspektem, który chciałem nakreślić w moim filmie był przyjazd z Lwowa do Krakowa i to, jak bardzo to wydarzenie odcisnęło się na psychice bohatera. Innym problemem była wciąż zmieniająca się okupacja. Raz była to okupacja sowiecka, następnie niemiecka, by później znów wróciła sowiecka” — informuje reżyser.
Sam Majewski przyznaje, że w jego filmie pojawiają się „ciasteczka polskiego kina”. Szczególnie mowa tu o rolach nauczycieli. „Marek Kondrat wrócił do świata filmu w imię starej przyjaźni. Jednak nie zagrzał na długo tego miejsca. Tym sposobem udało mi się wyciągnąć go na chwilę z umowy, jaką podpisał z pewnym bankiem. Co do reszty aktorów — praca z nimi była dla mnie wielką przyjemnością. Kiedy zna się dobrze zawód aktora, tak jak ja, trudno jest mnie oszukać, a za czym idzie również widzów. Aktorzy, z którymi współpracowałem, już wiedzą, że w bardzo krótkim czasie odgadnę ich pozy, reakcje, stąd pada wyzwanie w imię którego muszę wciąż na nowo poszukiwać swoich kreacji. A co najważniejsze, nie mogą się mnie wstydzić”.
Wyżej wspomniane elementy z własnej przeszłości zostały skonfrontowane na spotkaniu z dzisiejszą rzeczywistością. „Oczywiście tamte czasy to nie okres, kiedy to uczniowie pozwalali sobie założyć plastikowy kubeł na głowę nauczyciela. W tamtych czasach w polskich szkołach było o wiele więcej respektu. Ja swoją klasę bardzo dobrze wspominam. Za każdym razem, kiedy o nich myślę, automatycznie przywołują oni we mnie bardzo miłe wspomnienia. Dzisiaj jest inaczej, choć nie chcę mówić, że źle. My też nie byliśmy święci”.
Na pochwałę ze strony reżysera zasługiwali młodzi aktorzy, których obsadził w swoim filmie. „Chłopcy, którzy grają w «Małej Maturze» wychowywali się w zupełnie innych czasach. Ci młodzi z wielkim entuzjazmem podeszli do wyznaczonej pracy. Odnaleźli się w tym bardzo dobrze. Zresztą… od początku wyszedłem z założenia, że każdy człowiek umie zagrać siebie. Stąd też nie miałem oporów, by do głównych ról zaangażować amatorów. Młodość jest ta sama, tylko okoliczności są inne. Zdałem sobie sprawę, iż nie powinni oni mieć problemów z zagraniem samych siebie. A tak poza tym: to nie jest scena teatralna! Przy kręceniu filmów możemy sobie pozwolić na duble”.
Janusz Majewski, jako twórca, jest bardzo dobrym przykładem, że w swojej twórczości (jak dotąd pokazał) nie potrzebuje dubli. Filmy, które do tej pory wyszły „spod jego ręki” nagradzane są na prestiżowych festiwalach, a nowe tytuły doceniane są przez widzów. Po co się powtarzać, skoro wciąż można iść do przodu?
Obecni byli reżyser Marek Stacharski, producent Maciej Kubiak oraz odtwarzająca główną rolę Aleksandra Nieśpielak
„Ten film nie powstał z pasji wielu ludzi, dlatego że chcieli dać swój czas i energię. Po raz pierwszy pokażemy ten film przed publicznością, jest to dla nas bardzo ważne. Cieszymy się, że akurat w Toruniu, bo to przepiękne miasto” — tymi słowami reżyser Marek Sacharski zapowiedział projekcję swojego filmu Proste pragnienia w czasie szóstego dnia Tofifestu.
Proste pragnienia to smutna, surowa opowieść o życiu małych, szarych ludzi, którzy z dnia na dzień starają się zrobić coś, aby poprawić swój dotychczasowy byt. Skomplikowane relacje rodzinne, bezrobocie i wiele innych problemów sprawiają, że bohaterowi są zupełnie zagubieni i bezradni wobec tego co ich spotyka.
„Proste pragnienia to relacje z innym człowiekiem. To historia o potrzebie bliskości drugiej osoby” — wyjaśniała aktorka grająca główną rolę Aleksandra Nieśpielak.
Film nie powstałby gdyby nie pomoc miasta Przemyśl, gdzie miejsce ma cała akcja opowieści.
„Scenariusz powstawał z myślą o Przemyślu, który jest również bohaterem filmu. Jest to moje miasto rodzinne, dlatego właśnie je wybrałem. To opowieść o ludziach takich jakich znamy, jakich codziennie spotykamy na ulicy” — mówił reżyser.
Proste pragnienia nie są jedną z kolorowych superprodukcji, które ostatnio zalewają nasze kina. Uroku obrazowi dodaje obecność młodych bohaterów, którzy zostali zagrani przez zupełnych amatorów wyłonionych na castingu w Przemyślu.
„Lubię pracować z młodymi ludźmi, którzy nie są aktorami zawodowymi. Pracuje się z nimi zupełnie inaczej, ponieważ oni wcielają się w swoje role instynktownie. Świetnie jest ich obserwować w czasie pracy na planie” — opowiadała o swoich doświadczeniach Aleksandra Nieśpielak.
Tofifest jest pierwszym festiwalem, który zaprosił do siebie twórców z filmem Proste pragnienia. Podobno ekipa rusza dalej i niedługo będą mieli okazję obejrzeć ten obraz również inni uczestnicy festiwali. Trzymamy kciuki i życzymy powodzenia.
Powiedzmy, że jestem gościem mieszkającym w Ameryce. „Biorę” samolot linii American Airlines, najlepiej z JFK (bo żeby dodać prawdziwości jestem oczywiście Nowojorczykiem), potem Okęcie, trochę dziurawa droga krajowa nr 10, krajobraz jałowy i bez zaskoczenia — zjazd do Torunia pod sam Baj. W drzwiach mijam Kotysa, choć jeszcze nie wiem, że to on i punktualnie o 17:00 zaczynam oglądać „Erratum”. Jest czwartek, 5 dzień festiwalu Tofifest.
Amerykańska perspektywa w kinie od europejskiej (zwłaszcza kina wschodnioeuropejskiego) różni się tym, że na Nowym Kontynencie stawia się na akcję i dzianie się. W kinie amerykańskim nie grają postacie, nie ma tam osoby, z którą widz mógłby się utożsamiać. Bohater zawsze jest kinowymi ujęciami, zbiorem emocji, plątaniną zdarzeń, które tylko powodują jego wewnętrzną destrukcję, tak by jego sylwetka łagodnie wpisała się w suspens zakończenia filmu. Bohater nigdy się nie ujawnia.
Natomiast w kinie europejskim nadal niezwykle widoczna jest ufność w świecie, który na ekranie się przewija: uczucia i działania bohaterów wpisują się w krajobraz — postacie przeżywają wszystko szczerze i namacalnie, ich działanie widoczne jest na polnej drodze, w chacie, w barze i spotkaniach z ojcem. Taki jest właśnie nowy personalizm w doskonałym debiucie Marka Lechkiego. „Eratum” jest pewną filmową obietnicą, że Michał (świetna rola Tomasza Kota) w widzu poruszy (jakie to okropne słowo, w filmoznastwie polskim niestety już zupełnie wytarte i ocierające się o komunał!) którąś ze strun jego emocji, stanie się jego wewnętrznym barometrem moralności i utożsami się z chociaż najmniejszą częścią widza.
„Nie mogę oglądać amerykańskich filmów akcji, być może ze względu na swój wiek. Ich montaż, zbyt dynamiczny, odzierający, agresywny i nachalne efekty specjalne zupełnie mi nie odpowiadają. Lubię kino subtelne — takie jak «Erratum»” — mówił po projekcji filmu Ryszard Kotys, który w „Erratum” stworzył genialną kreację ojca Michała. „Praca na planie była dla mnie wielką przyjemnością. Uważam, że Tomasz Kot posiada wielki talent aktorski i doskonale zbudował swoja postać w filmie. Uważam też, że dobrze się uzupełnialiśmy — relacja ojca z synem zagrana została właściwie w ciszy — to była osobliwa, męska historia praktycznie bez słów”.
W filmie akcja dzieje się jakby wstecz. Michał jedzie do miasta swojego urodzenia, aby załatwić sprawę o którą prosi go szef i od razu wracać. Sprawy przybierają jednak inny obrót. Michał musi pozostać tu parę dni dłużej. Chodząc po mieście spotyka bliskie mu niegdyś osoby, natrafia na znajome miejsca. Powoli odzywa się w nim coś, o czym dawno zapomniał. Powraca wszystko to, od czego człowiek uciec nie może.
„Dla mnie podróż na plan filmowy do Wrocławia też była okazją do spotkania swoich dawnych znajomych i przyjaciół, z którymi kręciłem filmy za czasów świetności wrocławskich studiów filmowych” — mówił Kotys, być może ujawniając ten sam błysk w oku, który widać było co i rusz w bliskich, intymnych ujęciach twarzy Michała z „Erratum”.
Ryszard Kotys największe role grał w teatrze, a film był niejako „dodatkiem”. Na dużym ekranie zagrał ponad 150 ról, często niezwykle charakterystycznych. W teatrze osiągnął już wszystko — w sztukach Szekspira zagrał w sumie po kilka różnych postaci z obsady jednego dramatu. Dziś, zwłaszcza przez młodzież kojarzony jest głównie z roli Paździocha z „Świata według Kiepskich”: „Zastanawia mnie dokąd zmierza współczesna telewizja i wychowanie dzieci, które często nie potrafią rozróżnić mnie realnego od tego z serialu”.
Jest około godziny 9:00 p.m. Wychodzę z kina z łezką w oku, wzruszony polskim filmem i pełen tęsknoty za kinem amerykańskim tego formatu, którego nigdy nie było.