Warszawska Szkoła Filmowa, założona przez Macieja Ślesickiego i Bogusława Lindę, obchodzi w tym roku swoje dwudzieste urodziny. W związku z tym w ramach 22. edycji MFF Tofifest. Kujawy i Pomorze przyglądamy się najlepszym produkcjom zrealizowanym przez studentów uczelni.
W środę mieliśmy okazję zobaczyć „Sukienkę” Tadeusza Łysiaka, „Naszą Klątwę” Tomasza Śliwińskiego, „Serce na dłoni” Doroty Kobieli, „Galerianki” Katarzyny Rosłaniec oraz „Mocna kawa wcale nie jest taka zła” Aleksandra Pietrzaka. Po projekcji z widzami spotkali się Tadeusz Łysiak, Marian Dziędziel oraz Aleksander Pietrzak.
Spotkanie rozpoczęło się dyskusją o nominowanej do Oscara w kategorii Najlepszy Film Krótkometrażowy „Sukience”, poruszającej temat funkcjonowania osób niskorosłych i problemów z jakimi mierzą się na co dzień. Skąd wziął się pomysł na film?
Nas w tej szkole uczono w taki sposób, a teraz my to dalej przekazujemy, żeby czerpać z tego, co bliskie. Czerpać z otaczającej nas rzeczywistości, a przede wszystkim robić takie filmy, które będą mogły coś zmienić. Coś, co nas w otaczającym świecie denerwuje. Mnie w tamtym okresie denerwowało to, że tak łatwo potrafimy siebie oceniać, a w szczególności przez wzgląd na to, jak wyglądamy, przez zwykłą fizyczną odmienność od kanonu. Właśnie o tym chciałem zrobić film — wyjaśniał Tadeusz Łysiak, absolwent i wykładowca Warszawskiej Szkoły Filmowej.
Początkowo główną bohaterką miała być kobieta borykająca się z nadwagą i wykluczeniem, jednak obejrzenie przez reżysera reportażu o osobach niskorosłych sprawiło, że scenariusz uległ zmianie. Dodatkowym potwierdzeniem tego, że temat jest wart podjęcia, było niewielkie zainteresowanie nim w świecie filmu.
Chcieliśmy jednak, żeby to był film uniwersalny, emocjonalny, tak żeby w Ance mógł się odbić każdy. Pomimo faktu, że jest to film o pewnej konkretnej sprawie społecznej, to tak naprawdę jest to film, w którym — wydaję mi się — każdy może się odnaleźć. Każdy kiedyś czuł się samotny, odrzucony, skrzywdzony — mówił Łysiak.
W przypadku Aleksandra Pietrzaka, absolwenta i wykładowcy Warszawskiej Szkoły Filmowej, pomysł na film „Mocna kawa wcale nie jest taka zła” zrodził się w ramach realizacji programu na studiach.
Mieliśmy zadanie na drugim roku, polegające na ekranizacji tekstu literackiego, jakiegoś fragmentu. Jednocześnie mieliśmy też do zrealizowania film roczny i postanowiłem, że pójdę do pana Maćka Ślesickiego i zaproponuję, że zamiast robić dwa osobne filmy, postawię wszystko na jedną kartę i zrobię jeden duży film — opowiadał Pietrzak. Pan Maciej tylko na mnie spojrzał i powiedział: „załatw prawa” — dodał ze śmiechem, jako że scenariusz oparty był na dramacie Norma Fostera „Mending Fences” w tłumaczeniu Mirosława Połatyńskiego.
Dlaczego akurat ten tekst posłużył za podstawę do napisania scenariusza?
Przede wszystkim świetnie przetłumaczone i napisane dialogi — zabawne, szybkie i nieprzegadane. To się po prostu dobrze czytało. Z racji tego, że jestem po drugim stopniu szkoły muzycznej, po fortepianie, mam jakiś taki słuch na dialogi. To była też jedna z rzeczy, którą powiedział mi pan Marian, kiedy zadzwonił do mnie. Wcześniej wysłałem do niego list — odręczny. Pochwalił tekst, że to są dobrze napisane dialogi i jest co grać — wyjaśniał Pietrzak.
Słowa reżysera potwierdził Marian Dziędziel, wcielający się w filmie rolę Ojca:
Materiał był rewelacyjny, przysięgam. Jak to czytałem pierwszy raz, to po prostu byłem wściekły, że to jest takie krótkie. Do dzisiaj zresztą jestem wściekły, że nie powstał z tego pełnometrażowy film. Aktor szczególnie dobrze wspominał atmosferę jaka panowała na planie. Przeuroczo było, świetny operator. Tak nam się to wszystko udało i tak miało być. Pracowaliśmy uczciwie i zasłużyliśmy na to — mówił. I oczywiście obiadki przygotowywane przez rodzinę! — dodał, zwracając się do obecnych na seansie rodziców Aleksandra Pietrzaka.
Współpraca między młodym reżyserem a dojrzałym aktorem niewątpliwie jest ciekawym polem do wymiany przemyśleń. Na pytanie o to, czy koniecznym jest w takiej sytuacji, aby bardziej doświadczona strona przejmowała pałeczkę nad debiutantem, Dziędziel odpowiadał w ten sposób:
Wszędzie jest tak samo. W pewnym momencie aktor mówi „nie” i proponuje swoje rozwiązanie. Wtedy albo są dąsy, albo i nie, i się próbuje. Niekiedy aktor idzie na ustępstwa, niekiedy reżyser musi ustąpić.
Wątek uzupełnił reżyser:
W odniesieniu do tego, co mówił pan Marian, do tej pory mam tak, że najlepsze współprace są wtedy, kiedy jesteśmy na równi. Mimo tego, że byłem młody, czułem, że jest między nami spotkanie i jest wspaniała praca, na której się bardzo dużo nauczyłem. Najciekawsze współprace powstają, gdy jest charyzmatyczny aktor potrafiący stawiać granice.
Mniej więcej co roku mam jakąś przyjemność zagrać coś w tej szkole. Ostatnio zagrałem nawet u rektora — mówił z dumą aktor.
Mowa oczywiście o filmie „kRAJ” w reżyserii Macieja Ślesickiego, który będzie można zobaczyć już w sobotę o 15:00 w Cinema City.
Agnieszka Jurkiewicz